Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
"Uczenie się nie jest efektem nauczania.
Uczenie się jest efektem działania podejmowanego przez tego, który się uczy".
John Caldwell Holt
© Wszelkie prawa w zakresie kopiowania i upowszechniania zamieszczonych na tym blogu tekstów i zdjęć w celach publicznych są zastrzeżone. Teksty i zdjęcia nie mogą być publikowane i powielane bez pisemnej zgody autorki.
Jeśli chcesz coś skopiować proszę napisz do mnie: m.m.kosicka@gmail.com
Natomiast w zaciszu domowym ze wszelkich pomysłów, metod, sposobów korzystajcie proszę do woli :)

17 sierpnia 2014

Egzaminy 2014 (kl.IV)

Tak sobie pomyślałam, że warto byłoby wspomnieć o egzaminach. To w końcu ważny dla homeschoolersów temat. No właśnie, ważny czy nieważny??
Z jednej strony bardzo. Jest to w końcu weryfikacja pracy naszych dzieci i też w tym sensie weryfikacja naszej pracy, ale z drugiej strony każdy sobie doskonale zdaje sprawę, że z egzaminami może być różnie. Nie jest łatwo ocenić pracę dziecka, jaką wykonywało przez cały rok, podczas jednego spotkania i sprawdzając jeden test. Bywa różnie..
Aczkolwiek, wiadomo, miło jest jak oceny są dobre. Myślę, że każdy rodzic sam widzi, jak nauka "idzie". Ważne by zachować złoty środek - nie przesadzić z wymaganiami ale też nie odpuszczać za bardzo. I tutaj kontakt ze szkołą i nauczycielami może być bardzo pomocny.
Od klasy pierwszej do klasy trzeciej Ania była zapisana do Szkoły Podstawowej Kolegium Św. Stanisława Kostki w Warszawie. Jednak kolegium rozbudowuje się  i szkoła podstawowa została zamknięta. Zostało liceum, a to jeszcze raczej nie dla nas ;). Musieliśmy więc zmienić szkołę.
Od początku naszej przygody z ED marzyła nam się szkoła państwa Sawickich i w zeszłym roku stwierdziliśmy, że nadszedł w końcu czas, by zapisać się do niej. Nie jest to trudne :) Jedynie nasza życiowa sytuacja (głównie zdrowotno-rozwojowa - że się tak wyrażę) nie bardzo sprzyjała zapisywaniu się do szkoły odległej od naszego pobytu zamieszkania. W zeszłym roku mogliśmy sobie w końcu na to pozwolić. I bardzo sobie tę zmianę chwalimy.

Pierwszy raz otrzymałam na początku roku szkolnego wymagania od nauczyciela dotyczące materiału przerabianego przez dziecko w ciągu całego roku szkolnego. Do tej pory "dostawałam" jedynie podstawę programową (którą każdy może sobie ściągnąć z internetu ze strony ministerstwa) oraz informację, co dzieci przerobiły w klasie z .. (uwaga) miesięcznym lub nawet kilku miesięcznym (w klasie II) opóźnieniem i to za dodatkową opłatą.. Więc otrzymanie szczegółowych wymagań na początku roku szkolnego i do tego bezpłatnie było dla mnie luksusem.
W Kśw.SK było bardzo miło i generalnie nie narzekaliśmy, zwłaszcza kontakt z "główną" nauczycielką panią Joanna był dla mnie bardzo cenny i pomocny. Niestety w klasie II pani Joanna była na zwolnieniu. I kontaktu ze szkołą prawie nie było. Mimo moich prób. Może zbyt nieśmiałych..
Na naszym pierwszym egzaminie otrzymaliśmy też od szkoły książkę "Edukacja domowa w Polsce" pod redakcją państwa Zakrzewskich. Jednak po doświadczeniach ze szkołą państwa Sawickich odczuliśmy wielką różnicę w naszym kontakcie ze szkołą (jako instytucją), na plus.

Na pewno nie bez znaczenia jest również fakt, iż w trakcie trwania naszej edukacji domowej, co raz bardziej zaczęłam interesować się pedagogiką Marii Montessori. I co raz więcej pracujemy jej metodami. Sprzyjała temu szczególnie przeprowadzka. Mamy teraz oddzielny pokój na szkołę - to jest wieeelki luksus. Można trzymać wszystkie pomoce naukowe (zeszyty, podręczniki, ksiąąążki, globusy, gry, układanki, karty naukowe, wykonywane prace, przybory tzw. szkolne itd. itp.) w jednym miejscu, a nie upychać ich po całym domu. Nie trzeba sprzątać stołu, gdy chcemy zasiąść do obiadu. Można wszystkie ściany oblepić pracami dzieci, mapami, rycinami, czy tym co akurat potrzebujemy do nauki. I jest gdzie ustawiać półki montessori. Do tej pory takiej możliwości nie mieliśmy. Półki co prawda mamy krótko i niewielkie (jeden niski regalik), bo pojawiły się w naszym domu już po egzaminach tegorocznych, ale w końcu są i bardzo nas cieszą.

Szkoła państwa Sawickich, która jest Szkołą Montessori, również pomogła mi rozwinąć tutaj żagle. Dodała mi odwagi. Możliwość popracowania w profesjonalnej pracowni (i zobaczenia takiej) była również wielką inspiracją i wyzbyła mnie trochę z kompleksów. Znalazły się tam również pomoce, które mamy i z którymi pracujemy - to było fajne uczucie, że nie jest z nami tak źle ;)
Oczywiście było też mnóstwo, z którymi nawet nie mam pojęcia jak się pracuje.. :)

Egzaminy u Państwa Sawickich to taki specjalny czas. Dla nas były też formą rodzinnych wakacji. Pojechaliśmy wszyscy razem trzy dni przed rozpoczęciem egzaminów, by móc się zaaklimatyzować i by uczestniczyć w zjeździe rodzin ED. Atmosfera jest tam przemiła i bardzo serdeczna. Kontakt z nauczycielami był dla mnie bardzo owocny, podpatrywanie ich pracy również. Byliśmy zakwaterowani w jednej z podstawówek państwa Sawickich i mieliśmy możliwość uczestniczyć w zabawach z okazji Dnia Dziecka oraz (jak już pisałam) skorzystać z pracowni Montessori. Niektóre materiały mogłam zobaczyć po raz pierwszy w życiu. Dotknąć i popróbować to nie to samo, co poczytać o tym w internecie i obejrzeć zdjęcia, czy nawet film.
Ania na części egzaminów była ze mną, a na części z tatą. Ale nie wchodziliśmy z nią do sali. Wyjątkiem był język angielski, ale podczas pisania testu wyszliśmy z klasy, bo wyraźnie nasza (czyli moja i Stasia) obecność rozpraszała naszą czwartoklasistkę. Po każdym egzaminie mogliśmy porozmawiać z nauczycielem danego przedmiotu. I były to bardzo miłe i inspirujące, ale też rzeczowe i szczere rozmowy. Za co serdecznie dziękuję, gdyby komuś z kadry od Państwa Sawickich zdarzyło się zawitać w naszych skromnych blogowych progach. Córka była również zadowolona po egzaminach i to chyba najważniejsze. Oceny oraz informacje zwrotne też były bardzo dobre. To jeszcze milsze ;) Możemy się więc pochwalić czerwonym paskiem. Brawo Aniu!
Oczywiście przed egzaminami okropnie się bałam. Ania na szczęście wcale.
Mi - jak zwykle - wydawało się, że za mało pracowałyśmy (w tym roku z racji przeprowadzki i pojawienia się pod moim sercem Krzysia zdarzały się dłuższe przerwy w naszej domowej nauce..). Co roku kupujemy podręczniki. Są one dla mnie takim szkieletem, na którym mogę się oprzeć i pomocą, gdy mam mniej czasu i jestem mniej kreatywna w organizowaniu "szkoły". Ale jak do tej pory jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się ich przerobić w takim dosłownym sensie, jak w szkole. Tzn. żeby wypełnić wszystkie ćwiczenia i przerobić wszystkie polecenia z podręcznika. Wybieramy to, co nas interesuje. Poza tym robimy mnóstwo innych ciekawych (cennych i ważnych ale też zupełnie banalnych) rzeczy niekoniecznie zgodnych z podstawą programową, ale zgodnych z potrzebami moich dzieci. Staram się to pogodzić i w szkole montessori (do której jesteśmy teraz zapisani) jest to możliwe. Bałam się, że tak nie będzie. I kiedy parę tygodni przed egzaminami przeglądałam podręczniki, byłam załamana. Wydawało mi się, że tak niewiele zrobiłyśmy.. Trzeba było wziąść głęboki oddech i przestać panikować ;)
Gdy zaczęłyśmy zbierać z córcią jej przeróżne prace (lapbooki, wyklejanki, plakaty, prezentacje multimedialne), zrobiła się z tego pokaźna kupka. Na egzaminach ustnych Ania mogła je zaprezentować. Były też one świetnym wyjściem do rozmowy i na pewno ją ułatwiały. Warto więc zabierać swoje prace na takie sprawdziany.
Egzaminy z każdego przedmiotu składają się z dwóch części: ustnej i pisemnej. Wyglądają różnie. Bałam się historii. Na egzaminie pisemnym dzieci dostawały 20 otwartych pytań i czystą kartkę A4, na której miały napisać odpowiedzi. Na ustnym rozmowa. Język polski był bardziej nam "znany", ponieważ był to klasyczny test na rozumienie czytanego tekstu (taki mniej więcej jak w klasach 1-3 w zwykłej szkole) oraz trzy pytania do wylosowania na ustnym. Podobnie wyglądała matematyka. Test pisemny, a później rozmowa dotycząca testu. Z przyrody należało wybrać 5 bloków tematycznych z 15. Ania wybrała pierwsze pięć, ponieważ głównie pod ich kątem się przygotowywałyśmy. Plus rozmowa na ustnym. Do angielskiego zupełnie się nie przygotowywałyśmy. Ania chodzi na zajęcia do szkoły Early Stage i zupełnie świadomie nie robiłam z nią żadnych powtórek pod kątem egzaminu w szkole. To był więc taki egzamin zarówno dla naszej szkoły angielskiego, jak i dla Ani. Zdany na 5, ku mojej radości. Pozostałe przedmioty również na 5 (a na ustnej historii nawet 6). Oprócz matematyki..
I tutaj muszę się pokajać. Bo to ewidentnie moja wina. Trudno jest rozwiązywać zadania z czegoś, czego się nie przerobiło.. Ponieważ, jak i w innych przedmiotach, dawałam Ani swobodę wybierania tematu, którego będziemy się uczyć, nie przerabiałyśmy wszystkiego zgodnie z kolejnością w podręczniku. I przy tym przedmiocie był to jednak błąd. Do dzielenie pod kreską najzwyczajniej w świecie nie dotarłyśmy.. Dużo czasu zajęły nam ułamki i geometria. Myślałam, że pójdą szybciej. I na dzielenie pisemne czasu zabrakło. Więc z matematyki mamy ocenę dobrą. Matematyka nie jest też moją mocną stroną. Zdecydowanie jestem humanistką z zacięciem przyrodnika. Na szczęście pedagogika montessori wychodzi nam tutaj również na przeciw, by pomóc wszystko uporządkować. Ale o tym w innym poście.
Podsumowując te moje chaotyczne przemyślenia. Z egzaminów (i ocen) jetem bardzo zadowolona. Brawo Aniu - to Twoja zasługa takie piękne stopnie. Dzięki rozmowom z nauczycielami wiem już, jak się uczyć w kolejnych klasach i nie przeraża mnie to. Bardzo cenne były również dla mnie rozmowy z innymi rodzicami spotkanymi podczas wyjazdu, ale zwłaszcza zakwaterowanymi z nami. Agnieszko - Tobie szczególnie dziękuję za wszystkie rozmowy i towarzystwo.
Mogliśmy też poznać Olę i Marcina - to niesamowici ludzi z wielką ilością pozytywnej energii, która udziela się całemu otoczeniu. Powinnam wymienić tutaj wszystkich nauczycieli. Bo w tej szkole nikt nie jest przypadkowy. Bardzo to widać i czuć.
Był to również dobry czas dla nas wszystkich. Mogliśmy połazić po górach i pozwiedzać Beskid Żywicki. Pierwszy raz byliśmy w tych okolicach całą rodziną.
Znalazłam również chwilę na moją zaniedbaną pasję - fotografowanie.

Dla chętnych wrzucam link do małego fotoreportażu z naszego wyjazdu:
Beskid Żywiecki 2014


2 komentarze:

  1. Gratulacje! Dobrze, że napisałaś o waszych egzaminach, na pewno wielu przerażonych homechoolersów nie raz będzie to czytać :)
    Zdjęcia obejrzałam - piękne są! A tak na marginesie: jak to możliwe, że nie spotkałyśmy się na zlocie?
    pozdrawiam serdecznie :)
    magda(c)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej Madziu :) Dzięki! A tak się rozglądałam czy są znajome twarze.. Nie byliśmy od samego początku. Dotarliśmy po 12.00. Nie wiedzieliśmy o zmianach w programie i najatrakcyjniejsza cześć nas niestety ominęła :( Pogadaliśmy z niektórymi osobami. Poznaliśmy się z Olą i Marcinem, zrobiliśmy zakupy w sklepiku i pożarliśmy upieczone kiełbaski. Po koncercie ludowym uczniów szkoły pojechaliśmy na obiad. Nie wszyscy u nas chcieli jeść kiełbaski prosto z ogniska ;) Woleli pierogi z jagodami w Jeleśni:)
    Wielka szkoda, że się nie spotkałyśmy. Za rok trzeba nadrobić. K. mówiła mi też, że nasze dzieci były razem na obozie ED :) Ale to już tylko mąż córę zawoził. Trzeba się zgadać za rok. Fajnie, że też u Sawickich jesteście :) Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń