Ostatnia niedziela była kolejną, drugą niedzielą adwentu. A ja zupełnie nie wiem, gdzie mi ten pierwszy tydzień uciekł.. Fakt, trochę się rozchorowałam, ale lekcje przecież były, i niby wszystko toczyło się normalnie. Czas jak zwykle leeeeeci! Często bym chciała, by płynął jednak ciut wolniej. Potrzebuję czasami jakiegoś takiego zatrzymania, zawieszenia ;) Hym, hym może dlatego się rozchorowałam.. ;) Całkiem poważnie, żeby nie było, mam zapalenie oskrzeli.
Ancię jakoś nie bardzo (ku mojemu rozżaleniu) ciągnęło do codziennego studiowania książeczki "Wszyscy na Ciebie czekamy". Pierwszego dnia adwentu oczywiście, jak najbardziej. Drugiego to wycięła postaci Abrahama i Sary, ale już na przyklejenie ich nie znalazła czasu. Przez kolejne dni na moje propozycje wspólnego czytania nie była chętna. Jedyne co jej się spodobało, to zapalanie świeczki i na koniec "spotkania" jej zdmuchiwanie. Dlaczego tak było? Wydaje mi się, że powód jest prosty. Ancia po prostu się nudziła. Pan Marek Kita w prosty i jasny sposób opisuje historie poszczególnych postaci biblijnych, jednak dla małej dziewczynki są zbyt mało wciągające. Jeśli znamy historię poszczególnych proroków, to jest to fajne podsumowanie. Jednak Ani Izaak i Izajasz jeszcze się mylą. Zabrakło mi w tych historiach (czy to dobre słowo?) tzw. akcji. Na szczęście wiele postaci Ania już zna i mogłyśmy sobie po przeczytaniu "wprowadzenia" (tak to sobie nazwałam) z książeczki dalej rozmawiać o Czekających na Mesjasza. Ich życiorysy są przecież takie niesamowite i poruszające.
Więc po 3 dniach przerwy zaczęłyśmy jeszcze raz. Staś już spał, Zenuś musiał akurat pojechać zrobić zakupy, a my zabrałyśmy się - z małymi protestami Ani - do książeczki. Zapalanie świec oczywiście Anulkę przyciągnęło i nawet wpadała na pomysł byśmy zrobiły taki
"akcencik" i pogasiły wszystkie światła zostawiając tylko świece. Powiedziałam, że jak najbardziej możemy zrobić taki
nastrój. Zapaliłyśmy jeszcze dwie inne świeczki, połaziłyśmy po ciemnym domu z lampionem zachwycając się jak to fajnie, przy czym opowiadałam Anci, że kiedyś przecież nie było elektryczności i to było zupełnie normalne poruszać się po domu ze świecą czy lampą w dłoni. Bardzo to Anulkę fascynowało. Wróciłyśmy do kuchni, zrobiłam Ani kolację przy świecach i wznowiłyśmy przerwaną lekturę. Mała pamiętała o ilu postaciach mamy doczytać i tym razem poszło nam dużo lepiej. Moje opowiadania były niewystarczające dla Ani, więc na
jej prośbę sięgnęłyśmy do źródła. I ostatecznie wyglądało to tak, że Ania wycinała postaci i je przyklejała wkoło Groty Narodzenia Pańskiego, a ja czytałam na głos Pismo Święte. O Abrahamie, Izaaku, Jakubie i ulubionym przez Anię Mojżeszu. Bardzo Anulkę zawsze porusza sposób, w jaki życie Mojżesza zostało ocalone, gdy był jeszcze niemowlęciem i jego pierwsze spotkanie z Panem. Oczywiście historia Izaaka też budziła nasze emocje. Mogłyśmy sobie o tym wszystkim porozmawiać. I wiecie co, to było piękne. Tak siedzieć sobie z ukochaną córką przy świecach i czytać Biblię i przeżywać te historie.
Wniosek ostateczny - książka pana Kity jest inspirująca, aczkolwiek trzeba ją rozbudować we własnym zakresie. Chyba o to też chodziło jej twórcom, by zaprosić rodzinę do wspólnych rozważań adwentowych. Udało się :)