Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
"Uczenie się nie jest efektem nauczania.
Uczenie się jest efektem działania podejmowanego przez tego, który się uczy".
John Caldwell Holt
© Wszelkie prawa w zakresie kopiowania i upowszechniania zamieszczonych na tym blogu tekstów i zdjęć w celach publicznych są zastrzeżone. Teksty i zdjęcia nie mogą być publikowane i powielane bez pisemnej zgody autorki.
Jeśli chcesz coś skopiować proszę napisz do mnie: m.m.kosicka@gmail.com
Natomiast w zaciszu domowym ze wszelkich pomysłów, metod, sposobów korzystajcie proszę do woli :)

25 sierpnia 2014

Owady cz. III - Cykl życiowy mrówek (Ant life cycle)

Wiecie, że liczbę gatunków mrówek szacuje się na około 12 tysięcy.
W Polsce występują 103.
Na świecie są one niezmiernie zróżnicowane. Pięknie pokazują to zdjęcia Alexa Wild'a, o których wspominałam w poprzednim poście o tych owadach.

Tym razem spróbowaliśmy zapoznać się z cyklem życiowym mrówek.
O takim jak na tej rycinie ze strony Richarda Allena.

By samodzielnie stworzyć cykl życiowy mrówek (stworzyliśmy cztery takie cykle ;)) wykorzystaliśmy:
- papierowe talerze
- papierowe kształty symbolizujące komory w mrowisku
- trzy rodzaje makaronu (ryżowy, muszelki i świderki)
- klej
- plastelinę
- wykałaczki
- podpisy z papieru




Po omówieniu cyklu życiowego tych błonkoskrzydłych owadów i zapoznaniu się z potrzebnymi materiałami zabraliśmy się do pracy. Ania stworzyła najpierw własną makietę mrowiska, ponieważ kiedy chłopcy robili swoje prace, była na obozie wakacyjnym. Więcej o naszych mrówczych domach przeczytacie tutaj.

Najpierw na naszych talerzach przykleiliśmy owalne kształty symbolizujące cztery komory mrowiska - dla każdej formy cyklu życiowego mrówki jedna. Następnie po kolei przyczepialiśmy klejem lub plasteliną poszczególne etapy przeistaczania się tych owadów.



Makaron ryżowy symbolizuje JAJA złożone przez królową mrówek. Następna faza - LARWY - powstała z makaronu świderki. Larwy mrówek przeistaczają się parokrotnie podczas swojego cyklu rozwoju. Stają się co raz większe, dlatego i u nas są mniejsze i większe kawałki makaronu. Dwie makaronowe muszelki z ciemną plasteliną w środku, która symbolizuje znajdującą się w nim mrówkę w ostatniej fazie przepoczwarzania się w postać dorosłą, to przedostatni etap - POCZWARKI. Ostatnia forma rozwoju tzw. IMAGO to już dorosła mrówka -  ulepiliśmy ją za pomocą plasteliny i wykałaczek. Na samym końcu przykleiliśmy nazwy poszczególnych etapów cyklu życiowego mrówek.
Tak wyglądał ostateczny efekt naszej pracy :)


 Załączam do wydruku:
oraz
 (np. do lapbooka), gdybyście chcieli z nich skorzystać.
W podglądzie wydają się poprzestawiane, jednak przy wydruku wszystko będzie ok, 
to Google Drive tak zniekształca ;)
 
Inne ciekawe materiały dotyczące cyklu życiowego tych stawonogów 
znajdziecie na poniższych stronach internetowych:
tutaj - brytyjska strona www.twinkl.co.uk z dużą ilością materiałów, część jest dostępna za darmo
i tutaj - bardzo ciekawa anglojęzyczna strona, warto przejrzeć również zakładki po prawej stronie
i jeszcze tutaj flashcards w języku angielskim.

Tak wyglądało mrowisko stworzone przez Anię, 
która umieściła w nim również od razu etapy rozwoju mrówek:


A tak prezentuje się nasz mrówkowy kącik:

17 sierpnia 2014

Egzaminy 2014 (kl.IV)

Tak sobie pomyślałam, że warto byłoby wspomnieć o egzaminach. To w końcu ważny dla homeschoolersów temat. No właśnie, ważny czy nieważny??
Z jednej strony bardzo. Jest to w końcu weryfikacja pracy naszych dzieci i też w tym sensie weryfikacja naszej pracy, ale z drugiej strony każdy sobie doskonale zdaje sprawę, że z egzaminami może być różnie. Nie jest łatwo ocenić pracę dziecka, jaką wykonywało przez cały rok, podczas jednego spotkania i sprawdzając jeden test. Bywa różnie..
Aczkolwiek, wiadomo, miło jest jak oceny są dobre. Myślę, że każdy rodzic sam widzi, jak nauka "idzie". Ważne by zachować złoty środek - nie przesadzić z wymaganiami ale też nie odpuszczać za bardzo. I tutaj kontakt ze szkołą i nauczycielami może być bardzo pomocny.
Od klasy pierwszej do klasy trzeciej Ania była zapisana do Szkoły Podstawowej Kolegium Św. Stanisława Kostki w Warszawie. Jednak kolegium rozbudowuje się  i szkoła podstawowa została zamknięta. Zostało liceum, a to jeszcze raczej nie dla nas ;). Musieliśmy więc zmienić szkołę.
Od początku naszej przygody z ED marzyła nam się szkoła państwa Sawickich i w zeszłym roku stwierdziliśmy, że nadszedł w końcu czas, by zapisać się do niej. Nie jest to trudne :) Jedynie nasza życiowa sytuacja (głównie zdrowotno-rozwojowa - że się tak wyrażę) nie bardzo sprzyjała zapisywaniu się do szkoły odległej od naszego pobytu zamieszkania. W zeszłym roku mogliśmy sobie w końcu na to pozwolić. I bardzo sobie tę zmianę chwalimy.

Pierwszy raz otrzymałam na początku roku szkolnego wymagania od nauczyciela dotyczące materiału przerabianego przez dziecko w ciągu całego roku szkolnego. Do tej pory "dostawałam" jedynie podstawę programową (którą każdy może sobie ściągnąć z internetu ze strony ministerstwa) oraz informację, co dzieci przerobiły w klasie z .. (uwaga) miesięcznym lub nawet kilku miesięcznym (w klasie II) opóźnieniem i to za dodatkową opłatą.. Więc otrzymanie szczegółowych wymagań na początku roku szkolnego i do tego bezpłatnie było dla mnie luksusem.
W Kśw.SK było bardzo miło i generalnie nie narzekaliśmy, zwłaszcza kontakt z "główną" nauczycielką panią Joanna był dla mnie bardzo cenny i pomocny. Niestety w klasie II pani Joanna była na zwolnieniu. I kontaktu ze szkołą prawie nie było. Mimo moich prób. Może zbyt nieśmiałych..
Na naszym pierwszym egzaminie otrzymaliśmy też od szkoły książkę "Edukacja domowa w Polsce" pod redakcją państwa Zakrzewskich. Jednak po doświadczeniach ze szkołą państwa Sawickich odczuliśmy wielką różnicę w naszym kontakcie ze szkołą (jako instytucją), na plus.

Na pewno nie bez znaczenia jest również fakt, iż w trakcie trwania naszej edukacji domowej, co raz bardziej zaczęłam interesować się pedagogiką Marii Montessori. I co raz więcej pracujemy jej metodami. Sprzyjała temu szczególnie przeprowadzka. Mamy teraz oddzielny pokój na szkołę - to jest wieeelki luksus. Można trzymać wszystkie pomoce naukowe (zeszyty, podręczniki, ksiąąążki, globusy, gry, układanki, karty naukowe, wykonywane prace, przybory tzw. szkolne itd. itp.) w jednym miejscu, a nie upychać ich po całym domu. Nie trzeba sprzątać stołu, gdy chcemy zasiąść do obiadu. Można wszystkie ściany oblepić pracami dzieci, mapami, rycinami, czy tym co akurat potrzebujemy do nauki. I jest gdzie ustawiać półki montessori. Do tej pory takiej możliwości nie mieliśmy. Półki co prawda mamy krótko i niewielkie (jeden niski regalik), bo pojawiły się w naszym domu już po egzaminach tegorocznych, ale w końcu są i bardzo nas cieszą.

Szkoła państwa Sawickich, która jest Szkołą Montessori, również pomogła mi rozwinąć tutaj żagle. Dodała mi odwagi. Możliwość popracowania w profesjonalnej pracowni (i zobaczenia takiej) była również wielką inspiracją i wyzbyła mnie trochę z kompleksów. Znalazły się tam również pomoce, które mamy i z którymi pracujemy - to było fajne uczucie, że nie jest z nami tak źle ;)
Oczywiście było też mnóstwo, z którymi nawet nie mam pojęcia jak się pracuje.. :)

Egzaminy u Państwa Sawickich to taki specjalny czas. Dla nas były też formą rodzinnych wakacji. Pojechaliśmy wszyscy razem trzy dni przed rozpoczęciem egzaminów, by móc się zaaklimatyzować i by uczestniczyć w zjeździe rodzin ED. Atmosfera jest tam przemiła i bardzo serdeczna. Kontakt z nauczycielami był dla mnie bardzo owocny, podpatrywanie ich pracy również. Byliśmy zakwaterowani w jednej z podstawówek państwa Sawickich i mieliśmy możliwość uczestniczyć w zabawach z okazji Dnia Dziecka oraz (jak już pisałam) skorzystać z pracowni Montessori. Niektóre materiały mogłam zobaczyć po raz pierwszy w życiu. Dotknąć i popróbować to nie to samo, co poczytać o tym w internecie i obejrzeć zdjęcia, czy nawet film.
Ania na części egzaminów była ze mną, a na części z tatą. Ale nie wchodziliśmy z nią do sali. Wyjątkiem był język angielski, ale podczas pisania testu wyszliśmy z klasy, bo wyraźnie nasza (czyli moja i Stasia) obecność rozpraszała naszą czwartoklasistkę. Po każdym egzaminie mogliśmy porozmawiać z nauczycielem danego przedmiotu. I były to bardzo miłe i inspirujące, ale też rzeczowe i szczere rozmowy. Za co serdecznie dziękuję, gdyby komuś z kadry od Państwa Sawickich zdarzyło się zawitać w naszych skromnych blogowych progach. Córka była również zadowolona po egzaminach i to chyba najważniejsze. Oceny oraz informacje zwrotne też były bardzo dobre. To jeszcze milsze ;) Możemy się więc pochwalić czerwonym paskiem. Brawo Aniu!
Oczywiście przed egzaminami okropnie się bałam. Ania na szczęście wcale.
Mi - jak zwykle - wydawało się, że za mało pracowałyśmy (w tym roku z racji przeprowadzki i pojawienia się pod moim sercem Krzysia zdarzały się dłuższe przerwy w naszej domowej nauce..). Co roku kupujemy podręczniki. Są one dla mnie takim szkieletem, na którym mogę się oprzeć i pomocą, gdy mam mniej czasu i jestem mniej kreatywna w organizowaniu "szkoły". Ale jak do tej pory jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się ich przerobić w takim dosłownym sensie, jak w szkole. Tzn. żeby wypełnić wszystkie ćwiczenia i przerobić wszystkie polecenia z podręcznika. Wybieramy to, co nas interesuje. Poza tym robimy mnóstwo innych ciekawych (cennych i ważnych ale też zupełnie banalnych) rzeczy niekoniecznie zgodnych z podstawą programową, ale zgodnych z potrzebami moich dzieci. Staram się to pogodzić i w szkole montessori (do której jesteśmy teraz zapisani) jest to możliwe. Bałam się, że tak nie będzie. I kiedy parę tygodni przed egzaminami przeglądałam podręczniki, byłam załamana. Wydawało mi się, że tak niewiele zrobiłyśmy.. Trzeba było wziąść głęboki oddech i przestać panikować ;)
Gdy zaczęłyśmy zbierać z córcią jej przeróżne prace (lapbooki, wyklejanki, plakaty, prezentacje multimedialne), zrobiła się z tego pokaźna kupka. Na egzaminach ustnych Ania mogła je zaprezentować. Były też one świetnym wyjściem do rozmowy i na pewno ją ułatwiały. Warto więc zabierać swoje prace na takie sprawdziany.
Egzaminy z każdego przedmiotu składają się z dwóch części: ustnej i pisemnej. Wyglądają różnie. Bałam się historii. Na egzaminie pisemnym dzieci dostawały 20 otwartych pytań i czystą kartkę A4, na której miały napisać odpowiedzi. Na ustnym rozmowa. Język polski był bardziej nam "znany", ponieważ był to klasyczny test na rozumienie czytanego tekstu (taki mniej więcej jak w klasach 1-3 w zwykłej szkole) oraz trzy pytania do wylosowania na ustnym. Podobnie wyglądała matematyka. Test pisemny, a później rozmowa dotycząca testu. Z przyrody należało wybrać 5 bloków tematycznych z 15. Ania wybrała pierwsze pięć, ponieważ głównie pod ich kątem się przygotowywałyśmy. Plus rozmowa na ustnym. Do angielskiego zupełnie się nie przygotowywałyśmy. Ania chodzi na zajęcia do szkoły Early Stage i zupełnie świadomie nie robiłam z nią żadnych powtórek pod kątem egzaminu w szkole. To był więc taki egzamin zarówno dla naszej szkoły angielskiego, jak i dla Ani. Zdany na 5, ku mojej radości. Pozostałe przedmioty również na 5 (a na ustnej historii nawet 6). Oprócz matematyki..
I tutaj muszę się pokajać. Bo to ewidentnie moja wina. Trudno jest rozwiązywać zadania z czegoś, czego się nie przerobiło.. Ponieważ, jak i w innych przedmiotach, dawałam Ani swobodę wybierania tematu, którego będziemy się uczyć, nie przerabiałyśmy wszystkiego zgodnie z kolejnością w podręczniku. I przy tym przedmiocie był to jednak błąd. Do dzielenie pod kreską najzwyczajniej w świecie nie dotarłyśmy.. Dużo czasu zajęły nam ułamki i geometria. Myślałam, że pójdą szybciej. I na dzielenie pisemne czasu zabrakło. Więc z matematyki mamy ocenę dobrą. Matematyka nie jest też moją mocną stroną. Zdecydowanie jestem humanistką z zacięciem przyrodnika. Na szczęście pedagogika montessori wychodzi nam tutaj również na przeciw, by pomóc wszystko uporządkować. Ale o tym w innym poście.
Podsumowując te moje chaotyczne przemyślenia. Z egzaminów (i ocen) jetem bardzo zadowolona. Brawo Aniu - to Twoja zasługa takie piękne stopnie. Dzięki rozmowom z nauczycielami wiem już, jak się uczyć w kolejnych klasach i nie przeraża mnie to. Bardzo cenne były również dla mnie rozmowy z innymi rodzicami spotkanymi podczas wyjazdu, ale zwłaszcza zakwaterowanymi z nami. Agnieszko - Tobie szczególnie dziękuję za wszystkie rozmowy i towarzystwo.
Mogliśmy też poznać Olę i Marcina - to niesamowici ludzi z wielką ilością pozytywnej energii, która udziela się całemu otoczeniu. Powinnam wymienić tutaj wszystkich nauczycieli. Bo w tej szkole nikt nie jest przypadkowy. Bardzo to widać i czuć.
Był to również dobry czas dla nas wszystkich. Mogliśmy połazić po górach i pozwiedzać Beskid Żywicki. Pierwszy raz byliśmy w tych okolicach całą rodziną.
Znalazłam również chwilę na moją zaniedbaną pasję - fotografowanie.

Dla chętnych wrzucam link do małego fotoreportażu z naszego wyjazdu:
Beskid Żywiecki 2014


12 sierpnia 2014

Owady cz. II - Poznajemy mrówki. (Insects: Ants)

Mrówkolwa już poznaliśmy warto było więc zapoznać się z mrówkami :)
Inspiracją były dla mnie zabawy i karty dostępne dzięki stronie FB  "Smykoterapia".

Przygotowując się do tematyki owadów parę dni wcześniej obejrzeliśmy film "Mikrokosmos". Dzieci były pod wielkim wrażeniem. Antoś momentami się bał, ponieważ owady są tam pokazywane w wielkim zbliżeniu, plus nastrojowa muzyka i efekt grozy gotowy. Na szczęście efekt kolan mamy rozwiązał sprawę ;)
Starałam się komentować "wydarzenia" przedstawiane w filmie. Zwłaszcza te o mrówkach. Pięknie została tam pokazana współpraca mrówek z mszycami. Mszyce wytwarzają słodki sok zwany spadzią, którym dzielą się z mrówkami, gdy te poproszą o nią głaszcząc mszyce swoimi czułkami. W zamian mrówki oferują mszycom swój oręż w walce z biedronkami lub ich innymi naturalnymi wrogami.
W czasie filmu zaglądamy też do środka mrowiska i możemy obserwować jego budowę. A dokładnie odbudowę po burzy ;) Film pewnie większości z Was znany, a kto jeszcze nie widział, niech koniecznie skorzysta z tej prawdziwej uczty dla oka.

Naszą docelową zabawę rozpoczęliśmy jak zwykle od lektury :)


Następnie dzięki mojej babci, która sprezentowała nam wspaniały model mrówki, zapoznaliśmy się dokładnie z jej budową.


Chłopcy każdą z części budowy mrówki pokazywali na jej modelu, 
następnie układaliśmy karty (Staś) lub "podpisywaliśmy rysunek" (Antoś).

Mrówki były dwie, większa i mniejsza.



Staś jeszcze nie potrafi czytać, ale starał się dopasować również podpisy pod kartami nomenklaturowymi.


Karty naukowe o mrówkach możecie znaleźć u Smykoterapii tutaj. 
 Dziękujemy :)

Następnie stworzyliśmy model mrowiska.
Potrzebowaliśmy do tego kolorowego papieru, 
tektury (wykorzystałam tą z tyłu bloku technicznego), 
nożyczek, taśmy samoprzylepnej i kleju.


Na jedno mrowisko potrzebujemy dwie tekturki z tyłu bloku, które sklejamy ze sobą za pomocą taśmy klejącej. To jest nasze tło. Tektury skleiliśmy taśmą, ponieważ możemy wtedy zamknąć nasze mrowisko, jest wtedy mniejsze i łatwiej je przechowywać. Na górnej części górnej tektury przyklejamy niebo, na dolnej części górnej tektury trawę - to jest nasza granica pomiędzy nadziemną i podziemną częścią mrowiska. Zielony pasek papieru warto ponacinać wzdłuż, mamy wtedy efekt odstającej trawy. Staś wycinał i nacinał sam. 
Antosiowi pomagałam wycinać, ale wszystkie elementy przyklejał już samodzielnie. 


Gdy mamy już krajobraz nadziemny i podziemny, z brązowego kartonu wycinamy kształt mrowiska. Najpierw część nadziemną, czyli taki wieeelki brązowy kapelusz lub góra - tak tłumaczyłam to chłopcom ;) Mieliśmy też cały czas otwartą książeczkę z ilustracją, by móc się na niej wzorować.


Potem z innego odcienia brązu (u nas był to bardziej kremowy) wycięliśmy wewnętrzne części mrowiska. Jeden dłuugi tunel główny, i wiele mniejszych oraz różnej wielkości komory. Potem już tylko bawiliśmy się, gdzie jaka "komnata" się znajdzie i którędy będzie z niej wyjście, czy jedno czy więcej. Można tutaj rozwinąć wodze wyobraźni, ponazywać też komory: spiżarnia, jadalnia, przedpokój, pokój dziecięcy, sypialnia królowej itd. itp.

Efekt końcowy wyglądał tak.


Inne ksiązki, z których korzystaliśmy to:




I nasza ulubiona seria czyli "Świat w obrazkach":




Polecamy też stronę Alex Wild'a z przepięknymi zdjęciami tych owadów.
W kolejnych postach opowiemy, jak powstał nasz model cyklu życiowego mrówek.
I nasze inne owadzie zabawy.
Mieliśmy też przyjemność gościć w naszym domu m.in. szarańczę i pasikoniki.
Zatem niedługo zapraszamy na relację :)


7 sierpnia 2014

Owady cz. I - Hodujemy mrówkolwy (antlion, Myrmeleon formicarius).

Dzięki majowemu Nornik Łąkingowi w naszym domu pojawił się kolejny lokator. Nazwany został Stefan, a jest on mrówkolwem. Stefan jest aktualnie w postaci larwalnej. Po przetworzeniu stanie się owadem uskrzydlonym z rodziny sieciarek.


Spacer przyrodniczy, na którym poznaliśmy Stefana był tradycyjnie już organizowany przez panią Dorotę Wrońską w kompleksie leśnym na terenie Starej Miłosnej. Jedną z atrakcji było właśnie poznawanie naturalnego  środowiska występowania mrówkolwów. Bo można je spotkać (i hodować) także we własnym ogródku. To czego larwa mrówkolwa potrzebuje to piasek i odpowiednie pożywienie, najchętniej mrówki (stąd nazwa owada), ewentualnie inne drobne stawonogi (pająki, muszki etc.).
Larwy mrówkolwa trzeba szukać tuż pod powierzchnią piasku, najlepiej pod sosnami. Bory sosnowe to ulubione tereny bytowania tych owadów. Mrówkolwy zakopują się w piasku tworząc małe, lejkowate dołki. W zbliżeniu wygląda to trochę jak krajobraz księżycowy ;)



Larwa siedzi sobie na dnie takiego lejka i czeka na swą ofiarę. Na zewnątrz wystają jedynie jej żuwaczki. Gdy jakaś nieostrożna mrówka zawędruje w ową "kotlinkę", już raczej się z niej nie wydostanie. Gdy nieszczęsny owad próbuje wydostać się z leja, larwa ostrzeliwują ją ziarenkami piasku, tak by ofiara zsunęła się na sam dół. Tam mrówkolew łapie mocno swoją ofiarę żuwaczkami, wstrzykuje paraliżujące toksyny oraz enzymy powodujące rozkład ciała ofiary i wciąga pod piasek, następnie wysysa płynną substancję złapanego owada i wyrzuca na zewnątrz jego szczątki. Brzmi strasznie.. Taka już ta natura jest. Pewnie stąd drugi człon nazwy tego stawonoga - lew.

Przeszukując dołki, udało nam się złapać tego małego osobnika:

Wypuściliśmy go z powrotem. 
Podrzucaliśmy również mrówki w napotkane kotlinki, by zaobserwować jak mrówkolew poluje.


Nornikłąkowcy podczas obserwacji: 


 Kolejnym spotkanym mrówkolwem był nasz Stefan. 


Bardzo się ucieszyliśmy, gdy okazało się, że możemy go zabrać do domu.


Staraliśmy się zapewnić Stefanowi jak najlepsze warunki. 
Zabraliśmy piasek z terenu, gdzie go znaleźliśmy i trzymaliśmy go w słoiku, dostarczając mu co kilka dni świeżych mrówek złapanych w ogródku.





Mrówkolwy w postaci larwy żyją dosyć długo, w zależności od gatunku i środowiska od roku do trzech lat. Gdy osiągną masę krytyczną budują lepki kokon, w którym przeobrażają się w poczwarkę. Kokon oblepia się ziarnami piasku i szczątkami organicznymi dając poczwarce osłonę na 30 dni, do czasu metamorfozy w postać dorosłą (imago).


Ku naszemu zdumieniu po jakimś czasie odkryliśmy w słoiku idealną wręcz kuleczkę z piasku..

Teraz czekamy, co wydarzy się dalej :)